Dialog czy zwiastowanie?

Ks. Piotr Nikolski

 

Dialog czy zwiastowanie? Jak to pogodzić?

 

Przyszło nam żyć w czasach, gdy słowo dialog jest używane i nadużywane na każdym kroku. Jest sloganem lansowanym przez media i pseudodogmatem, którego wyznawanie jest wymuszane na współczesnym człowieku pod groźbą napiętnowania mianem fanatyka, wstecznika, wroga tolerancji, czymś w rodzaju znanego z czasów komuny ?dogmatu? o walce klas i ostatecznym zwycięstwie komunizmu. Idzie to w parze z globalizacją i dorabianą na bieżąco bliźniaczą ideologią ostatecznego zwycięstwa demokracji. Nie chcę zagłębiać się w zagadnienia polityczne i tylko zaznaczę, że rzutują one na stosunki między religiami. Polityka i ideologia globalizacji stawiają przed nimi wymagania, zupełnie nie licząc się z ich własną istotą, ani w ogóle z istotą religii objawionej. Zbiorowa świadomość zlaicyzowanego świata usiłuje cofnąć świadomość religijną do stanu z czasów pogańskich religii naturalnych, pozbawionych podstaw dogmatycznych, a zatem absolutnie tolerancyjnych zarówno w teologii, jak i w moralności. W jej oczach religie bazujące na objawieniu i mające zupełnie normalne przeświadczenie o swojej ekskluzywnej słuszności stają się niewygodne, bo konfliktowe i krępujące. Porozmawiajmy zatem, na jaki dialog możemy sobie pozwolić jako prawosławni i w ogóle chrześcijanie?

Zmartwychwstały Pan Jezus Chrystus rzekł do swych uczniów: ?Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, nauczając je zachowywać wszystko, cokolwiek wam przykazałem? (Mt 28, 19-20). W tych słowach zawarta jest cała prawda o stosunku chrześcijaństwa do innych religii. Wobec tych słów Ewangelii mówienie o innych drogach do zbawienia, o innych ?zbawicielach? dla innych kultur jest jawną apostazją. Przed Ewangelią nie stoją przeszkody kulturowe, etniczne, nic oprócz grzechu i złej woli człowieka i duchowego inspiratora zła. Ewangelia bezwzględnie zobowiązuje nas do patrzenia na wszystkich innowierców jako na potencjalnych chrześcijan, powołanych do zbawienia w Jezusie Chrystusie i do życia w Trójcy Świętej. Czy to uniemożliwia dialog?

Powstałe z ludzkich domysłów i intuicji religie naturalne siłą rzeczy nie mogły mieć przeświadczenia o swojej ekskluzywnej słuszności, dlatego też praktycznie nie słyszymy o konfliktach religijnych w starożytności (jeżeli już, to raczej etnicznych), nic nie wiadomo o żadnych polemikach teologicznych z tamtych czasów. Wyjątek stanowi tylko naród izraelski, posiadający już wówczas ekskluzywną religię objawioną. Panteony religii politeistycznych nakładały się na siebie, kulty stapiały się i mieszały. Daleko idąca tolerancja, a raczej ?wszystkożerność? pogaństwa nie była jednak wolna od fanatyzmu idącego w parze z magicznym stosunkiem do religii. Wściekłość powodowało wyłamywanie się z szeregu, jak to uczynił Sokrates, wytykając bezpodstawność religii Greków, albo głoszenie religii ostatecznej i ekskluzywnej, jak to czynili (i dzięki Bogu nadal czynią) chrześcijanie. Do judaizmu, będącego religią narodową i niezbyt misyjną, zdążono się przyzwyczaić. Uniwersalistyczne, nie uznające innych kultów chrześcijaństwo dokonało swoistego przewrotu kopernikańskiego w dziedzinie religii. Nikt przedtem nie ujmował rzeczy tak kategorycznie ? Chrystus albo nic. Nawet bardziej rozwinięte religie kręgu wedyjskiego uznają istnienie innych dróg doskonałości. Najbardziej bowiem uszlachetnione przez filozofię pogaństwo, będąc religią naturalną (bądź też demoniczną) nie mogło rościć sobie pretensji do prawdy absolutnej, gdyż prawda w kategoriach ?co? jest nie do uchwycenia, jak słusznie zauważył Piłat. I oto zjawia się Prawda wcielona.

Taka prawda jest bezkompromisowa, absolutna i całkowita. W tym momencie jej elementy zapewne opatrznościowo zachowane w religiach naturalnych, które odegrały również swoją rolę w przygotowaniu ludzkości na przyjście Zbawiciela, gwałtownie straciły znaczenie, i trwanie przy prawdzie cząstkowej zaczęło oznaczać pozostawanie w błędzie. Dotyczy to nawet judaizmu, religii objawionej, który przez odrzucenie Mesjasza wolał zamieszkać w ?niedobudowanym domu?. Tutaj trzeba powiedzieć, że prawosławie nie uważa współczesny judaizm za kontynuację religii Mojżeszowej, gdyż jest nią chrześcijaństwo i nie ceni nietrynitarnego monoteizmu wyżej niż politeizmu, gdyż równie błędnie naucza o Bogu. Jest tu pewna różnica w podejściu do tej sprawy Kościoła katolickiego, chociaż historycznie faworyzowanie religii monoteistycznych jest rzeczą raczej nową. W okresie patrystycznym, średniowieczu i później, stosunek chrześcijaństwa wschodniego i zachodniego do innych religii był jednakowo nieprzejednany i wynikał z logicznego przeświadczenia, że wobec wiedzy, iż ziemia jest okrągła, twierdzenia że jest płaska, czy też, dajmy na to, półokrągła są zdecydowanie fałszywe. Czy to uniemożliwiało chrześcijanom dialog? Niezupełnie, pamiętamy św. Franciszka przed egipskim sułtanem i św. Grzegorza Palamasa próbującego nawiązać dialog teologiczny z islamem w oparciu o koncepcję łaski niestworzonej. Pierwowzorem prowadzenia takiego dialogu jest postawa Apostoła Pawła w areopagu, który pochwalił Ateńczyków za zbudowanie ołtarza ?nieznanemu Bogu?. Trzeba pamiętać, że wypowiadał się on w pełnej świadomości, że zna Boga, który sam mu się objawił, i należy do Kościoła, który posiada taką samą wiedzę doświadczalną i dogmatyczną. Zupełnie inaczej wygląda dialog, jeśli tej świadomości nie ma. A tak niestety się dzieje, kiedy w chrześcijaństwie, zwłaszcza Zachodnim zachwiana została tradycja ascetyczna, zasilająca teologie owocami życia duchowego. Można tu prześledzić pewien proces. Jako pierwsze zerwały z nią kościoły protestanckie, bazujące na eklezjologii Lutra, zgodnie z którą żaden z Kościołów na ziemi nie posiada pełnej prawdy. Ponieważ właśnie Kościoły protestanckie zapoczątkowały ruch ekumeniczny, za co wszyscy jesteśmy im wdzięczni, to założenie to przeniknęło również do ideologii tego ruchu. Udział Kościołów prawosławnego i rzymskokatolickiego z ich tradycyjną, ekskluzywną eklezjologią częściowo zniwelował to (heretyckie z naszego punktu widzenia) założenie, ale niestety nie do końca. Założenie to prowadzi do podmywania fundamentów chrześcijaństwa, rozbicia wewnętrznej spójności Kościoła, który przecież ? Jeden, Soborowy i Apostolski ? jest również przedmiotem wiary. Jeśli w granicach jednej religii chrześcijańskiej brak wiary w istnienie widzialnego, prawdziwego Kościoła potrafi dokonać takich zniszczeń, to co dopiero może się stać, kiedy przeniesie się to założenie do dialogu z niechrześcijanami. Coś jest nie tak w tym chrześcijaństwie, jeśli ono postrzega siebie jako tylko jedną z religii. Jest to powrót do religii naturalnych, do pogaństwa, do płaskiej ziemi spoczywającej na grzbiecie słoni. Co więcej, inne religie mogą nie wykazywać zainteresowania dialogiem z tak niewyraźnym partnerem. Islam ze swoją o wiele uboższą kulturą ascetyczną, której pozostaje jednak wierny, pociąga coraz więcej Europejczyków, nie pozostają w tyle religie Dalekowschodnie, ożył również prozelityzm żydowski. Inne religie uprawiają naszą rolę, a my prawimy im komplementy i zabiegamy o przyjaźń. Przyjaźnić się można z wyznawcami innych religii, nie zaś z samymi religiami.

Dechrystianizacja Europy jest owocem przede wszystkim zarzucenia tradycji ascetycznej. To popycha chrześcijan do szukania duchowości w innych religiach, do zapożyczania praktyk wynikających z kompletnie innych przesłanek dogmatycznych, a więc prowadzących do zupełnie innego celu! To przerażające ? czym są te różne ?chrześcijańskie yogi?, ?benedyktyńskie aśramy? i inne podobne dziwolągi? Inkulturacją? Synkretyzmem? Jedno jest oczywiste ? to poważna zawada na drodze jedności wewnątrzchrześcijańskiej. Archimandryta Sofroniusz, najwybitniejszy prawosławny pisarz ascetyczny XX w. napisał w jednym z listów:

?Nie rozumiem trzech rzeczy: adogmatycznej wiary, chrześcijaństwa bez Kościoła, chrześcijaństwa bez ascezy. Te trzy elementy: Kościół, dogmat i asceza (chrześcijański czyn duchowy) ? są dla mnie jednym życiem. [?] Asceza (czyn duchowy i ćwiczenie) jest integralną częścią nie tylko wszystkich znanych religii, lecz także wszelkiej kultury ludzkiej. U podstaw każdego systemu ascetycznego leży taka czy inna ideologia (dogmat). Każda religia ? pogaństwo, judaizm, islam, panteizm, chrześcijaństwo ? posiada własną, odmienną kulturę ascetyczną, i ta odmienność jest podyktowana różnicą założeń dogmatycznych?[1].

 W środowisku prawosławnym szukanie duchowości poza swoją religią budzi ogromne zgorszenie i brak zaufania. Widzi się w tym przejaw dążenia do synkretyzmu. Jeszcze większe zgorszenie wywołuje modlitwa z niechrześcijanami. Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie słusznie nazywają siebie ?ofiarami dialogu?. Albowiem okazuje się, że w imię ?dialogu z muzułmanami? przymyka się oko na jawne i ukryte prześladowania miejscowych chrześcijan prawie we wszystkich krajach islamu. Dużo mówi się o dialogu z judaizmem, milcząc wstydliwie o dyskryminacji w Izraelu chrześcijan pochodzenia żydowskiego. Jak nazwać rezygnację z misji wobec Żydów przez Kościół Ewangelicko-Augsburski i inne kościoły starej reformacji, jak nie jawnym zdradzeniem tych ludzi. Prowadzi się kurtuazyjne rozmowy z rabinami, którzy chętnie wysłuchują naszych ekspiacji i ani na krok nie zbliżają się do Chrystusa i chrześcijaństwa, a tymczasem ruchy judeochrześcijańskie, takie jak ?Żydzi  za Chrystusem?, pozostawione są sobie. Widać, że dialog z religiami niechrześcijańskimi prowadzony przez poszczególne Kościoły bez baczenia na dialog wewnątrz chrześcijaństwa, ogromnie szkodzi solidarności między chrześcijanami. Jeżeli we własnym gronie polemizujemy ze sobą, rywalizujemy i walczymy o dusze, to przynajmniej w stosunkach z innymi religiami chrześcijaństwo powinno występować jako twardy monolit wiary w Trójcę Świętą. W końcu wewnątrzchrześcijański dialog ekumeniczny zapoczątkowały właśnie środowiska misjonarzy celem walki z pogaństwem. Trzeba zwrócić uwagę na kolejność kręgów ludzi i środowisk, z którymi chciał prowadzić dialog Paweł VI. Dobrze byłoby, gdyby priorytety w dialogu zawsze zgadzały się z tym założeniem. Kiedy jednak się patrzy na pielgrzymki Jana Pawła II, można odnieść wrażenie, że zasada ta nie zawsze była przestrzegana, co negatywnie odbiło się na rezultatach dialogu, prowadzonego jak gdyby jednocześnie we wszystkich kierunkach.

Czy dialog z niechrześcijanami jest w ogóle potrzebny, skoro stwarza takie zagrożenia? Tak, jeśli zachowa się właściwą postawę. Chociaż nie wiem, czy dialog jest właściwym słowem ? nigdzie w Nowym Testamencie nie określa się nim relacji z niechrześcijanami. Dialog powinien być dla nas okazją dla dawania świadectwa o Chrystusie. Tylko wtedy on ma sens. Dostrzeżenie elementów prawdy w innych religiach ma w tym pomagać. W okresie hellenistycznym dokonało się przygotowanie świadomości ludzi do przyjęcia Chrystusa. Chociaż przejście na chrześcijaństwo oznaczało całkowite zerwanie z poprzednią religią (z wyjątkiem judaizmu), to jednak zawarte w nich elementy prawdy pozwalały zwiastunom Dobrej Nowiny nawiązać do pewnych wątków obcych mitologii. Nie powinno się wszak przeceniać tej kwestii, gdyż może to prowadzić do synkretycznego utożsamiania religii.

 Sceptycznie patrzę na wspólną obronę tzw. wartości, np. przez chrześcijan i buddystów. W wypadku przykazań Bożych najważniejsze jest pytanie: ?dlaczego??, dopiero później pojawia się ?jak postępować i co czynić??. Chrześcijanin bowiem szanuje życie, ponieważ człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boże stanowi nieprzemijającą wartość. Tymczasem buddysta wystrzega się zabijania tylko dlatego, by nie pogarszać karmy, będącej bezdusznym mechanizmem przyczyn i skutków. Żyjemy w czasach niebywałej ignorancji religijnej i niesłychanej manipulacji medialnej. Jak jest odbierane spotkanie na przykład papieża z Dalajlamą? Przeciętny odbiorca mediów przyjmie to jako wyraz akceptacji lamaizmu przez głowę Kościoła katolickiego. Spotkałem mnóstwo ludzi ze świadomością religijną (a byli to nawet umiarkowanie praktykujące katolicy), zdeformowaną taką obróbką medialną. Nikt nie będzie długo rozmyślał nad tym, o co w powyższym spotkaniu chodziło, za to w pamięci utkwi wyemitowany przez telewizję obraz obejmujących się przywódców religijnych, sugerujący, że świat jest podzielony przez wielkie religię, właściwe odpowiednim kręgom kulturowym, że Chrystus jest Zbawicielem lokalnym, i że wszystkie religie prowadzą do tego samego Boga. Znany współczesny publicysta i teolog prawosławny, ks. Andriej Kurajew, przytacza zabawną anegdotkę z okresu jeszcze radzieckiej rzeczywistości. Przedstawiciele różnych religii występujących w ZSRR zostali wezwani przez władze do wystosowania wspólnego memorandum w sprawie walki o pokój. Na zebraniu przedstawiciel baptystów zażądał, by oprzeć je na cytacie biblijnym. Prawosławni oczywiście nie mieli nic przeciwko, lecz rabin zastrzegł, że zgadza tylko na cytat ze Starego Testamentu. Obecny na zebraniu imam powiedział, że jeżeli już, to może zgodzić jedynie na zacytowanie Księgi Rodzaju, a najlepiej byłoby po prostu odwołać się do Boga Stwórcy. Na to buddysta orzekł, że jego religia w ogóle nie uznaje czegoś takiego. W rezultacie odwołano się do zupełnie rozmazanych pojęć Dobra i Prawdy, które każdy rozumiał po swojemu[2]. Wówczas za tym stał przymus sowiecki, a teraz do tego samego zachęca nas globalistyczna propaganda.

Istnieje jeszcze jedna, najważniejsza dziedzina współpracy wyznawców różnych religii. Jest nią wspólna walka o tożsamość, o swobodne i otwarte wyznawanie swojej wiary, walka z poprawnością polityczną i upolitycznieniem religii. Niech pozwolą nam pokojowo rywalizować i walczyć o dusze ? to jest normalne i nieuniknione! Jeśli wierzymy w słuszność swojej wiary, to naturalnie staramy się nią dzielić z bliźnim, lecz z drugiej strony potrafimy uszanować jego przekonania religijne. Właśnie ludzie pozbawieni prawdziwych przekonań, nastawieni synkretycznie, są najbardziej nietolerancyjni. Wystarczy wspomnieć niedawne wydarzenia we Francji, gdy władze zakazały muzułmankom noszenia tradycyjnych chust w szkołach. Wówczas prawosławni i katoliccy biskupi tego kraju wystosowali protest przeciwko temu prześladowaniu. Takie bowiem zakazy uderzają we wszystkich wierzących i są pogwałceniem swobody sumienia. W imię poprawności politycznej na lekcjach religii w Anglii ? wspólnych dla wszystkich uczniów niezależnie od wyznania (co już samo w sobie jest skandalem), nie wolno nazywać Jezusa Chrystusem, bo to jakoby obraża uczucia Żydów. Owszem, nie można żądać od innych, by tak Jezusa nazywali, ale z kolei nazywanie Go tylko Jezusem z Nazaretu obraża uczucia chrześcijan! To jednak jakoś nikomu nie przeszkadza. Wspomniane na początku akapitu założenie to właściwy kierunek rozwijania współpracy z wyznawcami innych religii, zwłaszcza religii monoteistycznych, gdyż pozostałe przejawiają dużo większą skłonność do synkretyzmu.

Kolejnym możliwym kierunkiem współpracy jest zapobieganie fanatyzmowi i wzajemnej nienawiści, przede wszystkim przez rzetelne poznawanie innych religii. Temu deklaracja Nostra aetate poświęca dużo uwagi. Najlepiej też, żebyśmy otrzymywali informacje z pierwszej ręki, ale nie wygładzone pod słuchacza, lecz w całej swojej ostrości. Jestem głęboko przekonany, że za polityczną poprawnością stoją dążenia synkretyczne, zmierzające do odebrania wszystkim religiom, a w pierwszej kolejności chrześcijaństwu, ich tożsamości. Dobrą praktyką jest wzajemna, lecz nie wspólna modlitwa. Świadczy ona o miłości pomiędzy ludźmi inaczej myślącymi o Bogu, nie relatywizując dogmatów.

Nie można wszak tego powiedzieć o modlitwie wspólnej. Kanony Soborów Powszechnych i Lokalnych (Kanony Apostolskie. 65,70,71; Kanony Soborów in Trullo. 11,94; Antiocheńskiego. 1;) kategorycznie zabraniają tego procederu. Ten zakaz powinien być przestrzegany z całą surowością. Chodzi tu przede wszystkim o świadomość trynitarną. Było już tu wspomniane, że teologia prawosławna nie ceni monoteizmu nietrynitarnego wyżej od politeizmu, a zatem nie można uznać, że my i muzułmanie lub Żydzi modlimy się do tego samego Boga, nawet jeśli wierzymy, ze Bóg jest jeden. Wspólna modlitwa w sposób nieunikniony oznacza jakąś relatywizację dogmatu trynitarnego i chrystologii. Osłabienie świadomości trynitarnej we współczesnej teologii Zachodniej, na przykład u Karola Bartha, w połączeniu z faworyzowaniem niechrześcijańskiego monoteizmu jest zjawiskiem bardzo groźnym, a dodanie do tego wspólnej modlitwy z niechrześcijanami i tolerowanie przez niektóre Kościoły praktyk ascetycznych zapożyczonych z innych religii, stanowi idealny materiał do obróbki medialnej na korzyść synkretyzmu.

Z prawosławnej perspektywy chrześcijaństwo bardziej teraz potrzebuje dialogu wewnętrznego, konsolidacji wobec świata i innych religii, umocnienia własnej tożsamości przez ożywienie życia duchowego, możliwe tylko przez powrót do ściśle chrześcijańskiej tradycji ascetycznej oraz krzewienie wśród wiernych świadomości dogmatycznej i podstaw myślenia teologicznego. Eklektyzm religijny jest, jak słusznie zauważył Kurajew, pretekstem do zastępowania autentycznego życia religijnego, wymagającego ascezy i dyscypliny moralnej, pseudoreligijnym kiczem.

Deklaracja Nostra aetate jest dokumentem, pod którym moglibyśmy się podpisać bez większych zastrzeżeń, z niedużą poprawką na entuzjazm ekumeniczny lat 60. Przewodnią jego ideą jest głoszenie Ewangelii Chrystusowej w oparciu o elementy prawdy zawarte w religiach niechrześcijańskich. Zastrzeżenia budzą raczej praktyki prowadzenia dialogu w okresie posoborowym. Czterdzieści lat, które dzielą nas od ogłoszenia Deklaracji przyniosły liczne zmiany w otaczającym nas świecie. Odeszła do przeszłości zimna wojna i wojujący komunistyczny ateizm. Skończyła się też epoka ekumenicznego entuzjazmu, dialog okazał się dużo trudniejszy niż się spodziewano, gdyż doszło do kwestii określających tożsamość każdego wyznania. Niewątpliwie jedną z rzeczy, które zaważyły na stagnacji ekumenicznego dialogu wewnątrz chrześcijaństwa, było przenikanie idei synkretycznych oraz przecenianie znaczenia dialogu z religiami niechrześcijańskimi, co zaniepokoiło nie tylko prawosławnych, lecz także tzw. Kościoły wolne, przywiązujące dużą wagę do wyjątkowości chrześcijaństwa. Niewłaściwie rozumiany dialog powoduje, że już jakby nie wypada nawracać na chrześcijaństwo żydów, muzułmanów i innych. A tymczasem deklaracja tylko odrzuca przemoc w szerzeniu chrześcijaństwa, z czym wszyscy chętnie się zgadzamy. Z perspektywy minionych dziesięcioleci można śmiało stwierdzić, że w dialogu, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz chrześcijaństwa potrzebna jest przede wszystkim trzeźwość i cierpliwość a w żadnym wypadku nie pochopny entuzjazm. Często jako argument na korzyść dialogu z religiami niechrześcijańskimi przytacza się dowód, że teraz na ziemi nie posiadamy pełni Objawienia Bożego. Owszem, nie mamy pełni, ale mamy wystarczająco dużo, by odrzucić precz sokratejskie myślenie: ?wiem, że nic nie wiem?. Jest ono dobre w filozofii, która stanowi dziedzinę ludzkich, czasem genialnych, ale tylko domysłów. Tam konieczny jest dystans, bo inaczej szybko traci się kontakt z rzeczywistością. W życiu religijnym rzecz się ma odwrotnie. Wiara w prawdy objawione w dogmatach chrześcijańskich otwiera nam oczy na poznanie mistyczne będące skarbem całego Kościoła. Daje to niezbywalne prawo do przemawiania z pozycji posiadania Prawdy absolutnej, którą jest Chrystus. Jeśli będziemy się tego wstydzić, to okaże się, że wstydzimy się samej wiary w Chrystusa i jesteśmy na drodze apostazji.



[1] ???????? (???????), a??????????, ?????? ???? ??? ?? ????, Essex 1985, s. 270.

[2] Por. ?. ??????, ????? ??????????, ?????? 1997 (A. Kurajew, Wyzow ekumienizma, Moskwa 1997).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuły. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.